Drożdżowe należy do moich ulubionych ciast, a i jakoś tak się ostatnio dzieje, że drożdże chcą ze mną współpracować. Takie ciasto można jeść na śniadanie, pyszny podwieczorek i szybką kolacje (w sumie nic nie stoi na przeszkodzie, by raczyć się nim na obiad). A że sezon na truskawki otwarty, grzech nie spróbować. Gdy użyjemy mleka sojowego, ciasto jest całkowicie wegańskie, a zainspirowała mnie swoim śliwkowym ciachem veggieola.
Na blachę ciasta potrzebujemy:
- 2 łyżki oleju
- 3 łyżki cukru
- 250 ml mleka
- 25 g drożdży świeżych
- 1 dojrzały banan
- 500 g mąki
A teraz super trudne wykonanie: wszystko oprócz maki mieszamy razem w misce, najlepiej jakąś drewnianą łychą (ale najpierw rozpuszczamy drożdże w mleku i rozgniatamy banana na miazgę). Teraz odstawiamy na jakaś godzinę. Po tym czasie wyrabiamy ciasto z mąką - można dalej używać naszej sprawdzonej łychy. Gdy wszystko się ładnie połączy, przekładamy do wysmarowanej olejem blachy, a na wierzch kładziemy owoce. Nie używamy największej blachy jaką mam na stanie. Najlepiej wziąć najmniejszą (moja blacha ma wymiary kartki a4 a ciasto nie wyszło wysokie). Zostawiamy na pół godziny, aby owoce przywykły do nowej miejscówki.
Oczywiście ciasto drożdżowe nie może obejść się bez kruszonki. I tu zaczynają się schody, gdyż robię ją na tak zwane oko z:
- pół szklanki oleju
- pół szklanki mąki
- pół szklanki cukru
Dopiero gdy wymieszam wszystko razem, sprawdzam czy konsystencja mi odpowiada, a jak nie to dodaję troszeczkę oleju lub mąki. Ewentualny nadmiar kruszonki mnie nie martwi, gdyż dodatkowe ilości zapiekam na mniejszej blaszce i pałaszuję potem ze świeżymi owocami. Można też zapiec z rabarbarem, ale to już kiedy indziej.
Gotową kruszonką posypuję ciasto. Blacha wędruje do nagrzanego do 180 stopni piekarnika na jakieś 30 minut. Jemy dopiero, gdy troszkę przestygnie!
PS. a wieczorem zumba, co by pupsko za bardzo nie urosło :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz